21.08.2016

Swoich książek nie rozwadniam – spotkanie z Cezarym Łazarewiczem

Swoich książek nie rozwadniam – spotkanie z Cezarym Łazarewiczem

Aleksandra Chmielewska

Cezary Łazarewicz budzi sympatię od pierwszej chwili. Uśmiecha się bez nachalności, dobiera słowa powoli, starannie, wystrzegając się zbędnej retoryki. Sprawia wrażenie skromnego, ale nie wycofanego. - Czasami można usłyszeć o nim, że to kontrowersyjny dziennikarz – mówi tytułem wstępu prowadzący, Paweł Goźliński. – Ale to jest po prostu dobry dziennikarz.

Zaczyna się od tematu Grzegorza Przemyka podjętego przez Łazarewicza w jego najnowszej książce „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka”.

- To historia, która leżała na ulicy – zauważa Paweł Goźliński.

- Zgadza się – przyznaje Cezary Łazarewicz. – Czasami zdarza się, że temat dosłownie leży na ulicy, a reporterzy przechodzą nad nim nie dostrzegając go. Potem, kiedy już temat zostanie opisany, żałują, że go nie zauważyli.

- Co zainteresowało cię w sprawie Grzegorza Przemyka trzydzieści lat po jego śmierci?

- Pomyślałem, że to byłoby cudowne: opisać historię tworzenia kłamstwa, odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że sprawcy śmierci Przemyka nigdy nie zostali ukarani.

- Mnie zaskoczył udział naukowców w procesie powstawania kłamstwa – wtrąca Goźliński.

- To się niestety zdarza, że ludzie z tytułami naukowymi są w ten sposób wykorzystywani. Ci, z którymi rozmawiałem, twierdzą, że na fakty nie mamy wpływu, ale mamy wpływ na ich interpretację.

- Przed naszym spotkaniem rozmawiałem z pewnym młodym człowiekiem, który nawet nie wiedział, kim jest Grzegorz Przemyk – uderza z innej strony Goźliński.

Łazarewicz wcale nie jest tym zdziwiony. Śmieje się, że młodym ludziom lata 80-te wydają się tak odległe, jak bitwa pod Grunwaldem.

- Nie oszukujmy się, tematy lat 80-tych to „niszówka”. Atrakcyjnym tematem dla współczesnej młodzieży jest powstanie warszawskie.

Publiczność nie chce się zgodzić z autorem. Pewna kobieta wyraża wręcz swoje „zbulwersowanie” określeniem sprawy Grzegorza Przemyka i poświęconego jej reportażu mianem „niszowych”. Dziennikarz jednak nie zmienia swojego stanowiska. Narzeka na nieduży nakład książki, który nie zaspokaja jego ambicji.

- Ale jakiś czas temu zwrócił się do mnie producent filmowy, Leszek Bodzak, który kupił prawa do tego reportażu – dodaje w pewnym momencie z nutą nadziei. - Więc może uda się wyjść z niszy.

Lawina interesujących myśli i pytań pojawia się, gdy Paweł Goźliński pyta o pokusę beletryzacji.

- Bronię się przed nią skutecznie – zapewnia dziennikarz. – Wydawca zasugerował, żeby zbeletryzować reportaż poświęcony sprawie mordercy, Władysława Mazurkiewicz. Mogłem oczywiście sprawić, że trupów będzie dwa razy więcej, a książka dzięki temu stanie się dwa razy grubsza... Ale ja nie potrafię lać wody.

Dziennikarz zaznacza, jak ważne jest dla niego, by być wiarygodnym w oczach czytelnika. Pisząc, że na procesie Przemyka Wolanowski siedział drugi od lewej, a Wysocki był w koszuli koloru granatowego, ma świadomość, że czytelnik wierzy, że to sprawdził.

- Pisząc reportaż, próbuję odtwarzać rzeczywistość, a nie ją kreować – konkluduje.

Paweł Goźliński ma jednak wątpliwości.

- A czy nie uważasz, że reporterzy cierpią na „chorobę destylowania”? Wyciągają ze swojego materiału tyle wody, ile tylko się da, zostawiając tylko kofeinę, czy teinę. A w ten sposób tracą mnóstwo fajnych fusów.

- Ja destyluję do poziomu 96 procent – uśmiecha się Łazarewicz, po czym dodaje: – Jeśli czytelnik ma inwencję, to niech moje książki rozwadnia. Ja ich rozwadniać nie będę.

Rozmowa o reporterskiej rzetelności wywołuje dyskusję na temat rzetelności źródeł, w którą angażuje się również publiczność. Goście dopytują się, czy w Instytucie Pamięci Narodowej można natknąć się na informacje niezgodne z prawdą i jak w takich sytuacjach zachowuje się reporter. Głos zabiera żona Cezarego Łazarewicza, Ewa Winnicka, która przytacza przykład sprawy Barbary Piaseckiej-Johnson.

- Udokumentowana została rozmowa agenta z jej bratem. Brat twierdził, że Piasecka wyjechała do USA, żeby zrealizować spadek po dziadku z Brazylii i że założyła tam własną kolekcję sztuki. A prawda jest taka, że ona pracowała tam jako sprzątaczka.

- Oznacza to, że brat konfabulował – komentuje Łazarewicz. - To również jest cenna informacja.

- Ale jak zdemaskować konfabulację?

- Oczywiście dobrze mieć więcej niż jedno źródło – przyznaje dziennikarz. - A jeśli to niemożliwe, dziennikarzowi zawsze pozostaje intuicja.

Powiązane wydarzenia